Alex Michaelides, „Furia”

A oto smaczne brytyjskie, kryminalne ciasteczko dla fanów Agathy Christie, Patricii Highsmith, no i przede wszystkim Alexa Michaelidesa.

Jeżeli ktoś zachwycił się jego debiutancką Pacjentką (jak ja) i potem rozczarował się Boginiami (jak ja), to teraz powinien być zadowolony po lekturze Furii (jak ja).

Po pierwsze doceniam kilkupoziomową robotę. Bo przede wszystkim jest to kryminał oddający hołd największej pisarce gatunku – Agacie Wielkiej. Już sam koncept, siedem osób na odciętej wyspie, ktoś ginie, wszyscy są podejrzani, no to przecież mamy „I nie było już nikogo”. Sam autor poproszony kiedyś o listę 10 najważniejszych dla niego powieści, ymienił wśród nich Niedzielę na wsi Christie. W Furii podrzuca tropy do innych powieści Angielki, żeby jej fani zastanawiali się, czy chce zasugerować to co myślą, czy może wyprowadzić ich w pole. Pierwsze sto stron to ekspozycja bohaterów i kiedy zastanawiamy się do czego to zmierza, następuje bum! Świetna zabawa.

Więc mamy dobrą zagadkę kryminalną i odsłaniane krok po kroku, zaskakujące rozwiązanie. Czyli podstawa gatunku. Ale też autor bawi się konwencją, nie raz wspominając, że gdyby to był film albo powieść, to powinno nastąpić to i to, ale… „Znam konwencję tego gatunku. – mówi narrator. – Wiem co powinno się wydarzyć. Wiem czego się spodziewasz. Dochodzenia, rozwiązania zagadki, zwrotu akcji. Bo tak to się powinno potoczyć. Ale, jak ostrzegałem na początku, nie tak to będzie wyglądało.” Wspomina o sztuczkach stosowanych przez klasyków kryminału. Trochę taki „making off” kryminału, który sam napędza akcję.

Michaelidesowi bliski jest teatr i to widać, słychać i czuć. Opowiada o zbrodni, jakby to była sztuka teatralna, a my się zastanawiamy, co jest fikcją, co fikcją w fikcji, a co rzeczywistym biegiem zdarzeń. Im bardziej wiemy, jak zbudowany jest ten spektakl, tym bardziej niczego nie wiemy i zastanawiamy się do jakiego stopnia autor robi nas w balona.

Przyjemna i inteligentna rozrywka.

Wydawnictwo W.A.B.

Udostępnij:
7